sobota, 30 marca 2013

Rozdział 8.

   - Więc... jesteście pewni, że to zadziała? - spytał po raz setny Remus
   - Jasne, przecież to tak naprawdę jesteśmy my.
   - No wiem, wiem, ale musicie przyznać, że trudno stwierdzić, co nas najbardziej pociąga.
   - A ja wciąż się dziwię, że ty tak lubisz różowy, Luniak... - zaśmiał się Syriusz
   - Ja nie mówię o kolorze, mówię o... skojarzeniach z tym kolorem...
   - Zdajesz sobie sprawę, że chodzi nam właśnie o te skojarzenia! Remus, proszę, pomyśl! Przecież jesteś taki mądry! Jeżeli różowy kojarzy ci się z jakimś wydarzeniem, albo osobą, to musimy chyba utworzyć coś podobnego do tego czegoś!
   - Jak dla mnie sam kolor wystarczy.
   - Lunatyk, czy ty czasem czegoś nie ukrywasz?... - wyszeptał zdziwiony Potter
   - No właśnie, zrozum, to nie jest normalne, żebyś tak nagle zaczął lubić różowy!
     Huncwoci przekomarzali się jeszcze kilka minut. Lupin ciągle nie chciał nam powiedzieć, o co chodzi z tym cholernym różowym! Naprawdę nie wiem, ile to może jeszcze trwać.
   - Albo nam powiesz, albo zużyjemy wszystkie dzisiejsze zaklęcia! A przypominam, że mamy jeszcze wszystkie trzy! - zagroził Łapa
   - Dobra, już dobra... chodzi o... o... o... Nimfadorę... Nimfadorę Tonks.
   - Hahaha... nie mówisz chyba o tej różowowłosej trzecioroczniaczce!
   - Tak jakby...
   - Nie wierzę... - wytrzeszczyłam oczy
   - Nawet ty, Lily? Nie spodziewałem się tego po to...
   - Nie! Nie o to mi chodzi, patrzcie tam! - pokazałam na drzewo. Miałam wrażenie, że zobaczyłam czyjąś nogę za drzewami - Ktoś tam był!
   - Nikogo tam nie ma...
   - Ale był. Posłuchajcie, to naprawdę jest poważna sprawa! Utknęliśmy w zaczarowanym lesie i jeśli nie znajdziemy swoich sobowtórów, zostaniemy tutaj już na zawsze! Czy wy serio chcecie się tutaj zestarzeć, a potem umrzeć? W dodatku jesteśmy wystawieni na łaskę i niełaskę śmierciożerców i Voldemorta, którzy w każdej chwili mogą tu wparować! I nie możemy używać czarów!
   - Mamy przecież jeszcze t...
   - Tak, trzy czary do użycia! A jeśli użyje je ktoś inny? Jeśli użyją je śmierciożercy? Pomyśleliście o tym?!
   - Lily, królewno... - nagle odezwał się James - Mam wrażenie, że nie zauważyłaś, ale jeszcze tylko ty nie powiedziałaś nam, co cię przyciąga, wiesz?
      Zamilkłam i spłonęłam szkarłatem. To rzeczywiście była prawda. Mary i Syriusz oczywiście przyznali, że najbardziej pociągają siebie nawzajem, James chamsko stwierdził, że to ja jestem obiektem jego westchnień, a Remus przyznał się do nieznanego wcześniej uczucia do Nimfadory Tonks.
   - Ale to dlatego, że ja... ja nie wiem...
   - Więc powinnaś krzyczeć na siebie, a nie na nas...
   - Kurczę, nie moja wina, poniosło mnie!
   - Dobra, zostaw to i może zajmijmy się twoimi uczuciami.
   - Ja nie wiem.
   - Ale ja owszem, królewno - wyszczerzył się Potter i objął mnie ramieniem - chyba wszyscy tutaj wiedzą, jak ten mój zwierzęcy magnetyzm na ciebie działa, w końc...
   - Masz dowód? - uśmiechnęłam się ironicznie i odepchnęłam go od siebie - Nie. I nigdy go nie zdobędziesz.
   - Wiesz, Lily, tak naprawdę właśnie mu go dałaś - powiedziała Mary
   - Co? Niby kiedy? Jeśli chodzi o naszą wcześniejszą rozmowę, to...
   - Nie, nie chodzi o to. Patrz tam - wskazała palcem na kępkę krzaków. Nic tam nie było. Nic, oprócz... pomarańczowego... no właśnie czego? Widać było tylko wystające pomarańczowe coś zza liści.
   - Niby co to jest, hmmn?... - podeszłam bliżej do tego miejsca. Powoli wyłaniały się dwie splecione z sobą postacie. Oderwały się od siebie i odwróciły w moją stronę. Spoglądałam na zdziwione twarze...
   - Lily! Co ty wyprawiasz?! - wrzasnęłam w kierunku sobowtóra. Jaka druga ja jestem nieznośna! Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że nawet umiem chichotać w taki dziwny sposób... - A ty co, Potter! Nie wolno ci tykać mnie! Nawet jeśli chodzi o tą drugą mnie!
   - Sama widzisz, słoneczko, jesteśmy dla siebie przeznaczeni - podszedł do mnie prawdziwy James
   - Nie... - wyszeptałam - James, powiedz reszcie, że się poddaję. Pa.

***

     Leżę sama w pokoju. Podchodzi do mnie James i mówi coś, czego ja nie mogę dosłyszeć. Wstaję z łóżka. Idę w jego stronę i patrzę w oczy Pottera, szepczę coś, choć sama nie wiem co. Nasze usta łączą się w głębokim, namiętnym pocałunku. Nagle drzwi pokoju otwierają się, stoi w nich Petunia. Płacze. Biegnę za nią i wchodzę do jej pokoju. Zaczynam mówić, a ona już otwiera usta, żeby coś powiedzieć...
   - LILY! - ktoś krzyczał - LILY, OBUDŹ SIĘ!
   - Nie, Petunio... proszę, wybacz mi... - szeptałam
   - LILY! Tutaj nie ma Petunii! - ktoś wciąż się nie poddawał. Otwarłam oczy i usiadłam. Zorientowałam się, że leżałam na trawie, niedaleko krzaka za którym wcześniej widziałam sobowtóry. Nade mną siedział James.
   - Co ty tu robisz?... Chyba wyraźnie powiedziałam, że nie chce niczyjego towarzystwa. Chcę... a raczej nie chcę niczego. Nie chcę już walczyć. Poddaję się. Umrę tutaj. Zaczekam na... na koniec. Wy idźcie dalej. Dacie radę beze mnie.
   - Nie, Lily, nie damy rady. Ty chyba tego nigdy nie zrozumiesz, ale ja cię kocham. Trudno przyznawać się do uczuć, ale ja mówię serio. Nigdy nie czułem czegoś takiego do nikogo... - ujął moją dłoń i usiadł naprzeciwko mnie.
   - Zostaw mnie. James, ja naprawdę doceniam to, co robisz, ale ja nie czuję tego, co ty. Nie chcę cię zranić. Zrozum to, ja chcę tylko przyjaźni. Nie mam ochoty na żaden związek.
   - Jasne, rozumiem - powiedział oschle - W takim razie zostawiam cię samą z własnymi myślami.
     I odszedł.

*** Oczami Jamesa ***

     Stałem tuż obok Łapy i Lunatyka. Dziewczyny o czymś gadały, po czym podeszły do pobliskiego krzaka. Dziwne, nawet jak na nie. Poszedłem za nimi. To, co tam zobaczyłem, absolutnie mnie zamurowało.
     Sobowtór Lily obściskiwał się z moim sobowtórem. Druga Evans leżała na drugim mnie. No cóż, nie powiem, zawsze marzyłem o czymś takim. Szkoda, że to nie prawdziwy ja tam byłem.
     Lily (ta prawdziwa) jednak chyba nie była zadowolona. Chciałem ją rozśmieszyć, rozbawić jakoś...
   - Sama widzisz, słoneczko, jesteśmy dla siebie przeznaczeni... - powiedziałem cicho i objąłem ją ramieniem. Tak, jestem pewien, że się roześmieje.
   - Nie... - spojrzała na mnie smutno - James, powiedz reszcie, że się poddaję. Pa.
     I zrobiła kilka kroków przed siebie, po czym upadła.
   - Lily! Lily co się stało?! - krzyknąłem i podbiegłem do niej. Chwyciłem jej delikatną dłoń.
   - Możemy być przyjaciółmi... - szeptała raz po raz
   - Lily, co ty mówisz?! Błagam, otwórz oczy! - darłem się prosto do jej ucha. TO WSZYSTKO MOJA WINA!
   - Albo kimś więcej... - powoli powiedziała
   - Proszę obudź się... błagam... błagam... A WY?! CO?! - odwróciłem się w stronę Remusa, Syriusza i Mary - POMÓŻCIE TROCHĘ! ONA ZEMDLAŁA!
   - James i ja... - zająknęła się nieprzytomna Evans
   - Lily... kochanie... o czym ty mówisz?... Proszę cię... proszę... proszę - łza spłynęła po moim policzku - zemdlałaś, bo się tego przestraszyłaś, tak? Przestraszyłaś się, bo... bo boisz się być ze mną, tak? Odpowiedz mi...
   - Przepraszam... - wyszeptała
   - LILY! - krzyknąłem - LILY, OBUDŹ SIĘ!
   - Nie, Petunio, proszę, wybacz mi...
   - Lily, tutaj nie ma Petunii! - rozpaczliwie próbowałem ją przebudzić, bezskutecznie.
     Nagle dziewczyna otwarła oczy.
   - Co ty tu robisz?... Chyba wyraźnie powiedziałam, że nie chce niczyjego towarzystwa. Chcę... a raczej nie chcę niczego. Nie chcę już walczyć. Poddaję się. Umrę tutaj. Zaczekam na... na koniec. Wy idźcie dalej. Dacie radę beze mnie.

   - Nie, Lily, nie damy rady. Ty chyba tego nigdy nie zrozumiesz, ale ja cię kocham. Trudno przyznawać się do uczuć, ale ja mówię serio. Nigdy nie czułem czegoś takiego do nikogo... - znów chwyciłem dłoń dziewczyny.
   - Zostaw mnie. James, ja naprawdę doceniam to, co robisz, ale ja nie czuję tego, co ty. Nie chcę cię zranić. Zrozum to, ja chcę tylko przyjaźni. Nie mam ochoty na żaden związek.
     Poczułem się tak, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Po raz pierwszy wyznałem prawdę. Nikt nie wiedział, co naprawdę czuję do Lily Evans. Większość myślała, że to zwykły chamski podryw. Ale nie. Nie w tym przypadku. Na tej dziewczynie zależało mi ponad wszystko. Byłem gotów poświęcić za nią nawet życie. Nie wyobrażałem sobie dalszego życia bez niej. Ona... ona... była i jest moim powietrzem...
   - Jasne, rozumiem - skłamałem - W takim razie zostawiam cię z własnymi myślami.
     To koniec. Spojrzałem jeszcze po raz ostatni na jej cudowną twarz. Jest piękna. Nawet taka wykończona. Jej rude loki delikatnie spływały po ramionach, a oczy spoglądały smutno na ziemię. Odszedłem w stronę reszty Huncwotów i Mary.
   - Lily powiedziała, że się poddaje. - przyznałem smutno - I ja też.
   - Rogacz, stary... chyba żartujesz... - Łapa pokręcił głową
   - Nie, nie żartuję. Moje życie już nie ma sensu. Lily... powiedziała mi w końcu prawdę. Ja też jej powiedziałem prawdę.
   - Prawdę? Rogacz, powiedz mi, o co tutaj chodzi?! Jaką znowu prawdę?!
   - Nie chcę o tym mówić. Musicie sobie sami radzić.
   - Ty nic nie rozumiesz. Nie możemy się teraz wycofać.
   - Niby dlaczego?
   - Bo... bo znaleźliśmy wszystkie sobowtóry...
   - Jak to?
   - Tak to. Kłopot w tym, że nasze już zniknęły. Tak na zawsze. Wasze też muszą zniknąć, a znikną dopiero, gdy staniecie obok nich.
   - Powiedz o tym Lily. Ja idę do tego... drugiego mnie.
     Odszedłem kawałek dalej i zacząłem szukać klona.
     Okazało się, że wciąż całował klona Evans za tamtym krzakiem. Westchnąłem cicho i zagadałem.
   - James...i Lily... Potter... ładnie by to brzmiało, nie? - uśmiechnąłem się
   - Jasne... - szepnęła niby Evans
   - Eee.. Lily... czy mógłbym porozmawiać z tobą... o uczuciach tej prawdziwej Lily?
   - Mhm. Ty chcesz wiedzieć, co ona do ciebie czuje, nie? - powiedziała. Skąd ona to do jasnej ciasnej wie? - Powiedzmy, że to bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. Ona cię kocha. Co prawda od niedawna, ale cię kocha. Boi się z tobą wiązać, boi się reakcji znajomych, boi się przyszłości. Ona sama o tym nie wie, ale głęboko w podświadomości żywi bardzo głęboką nadzieję, że kiedyś będziecie razem. Aha... tak poza tym... nienawidzi, jak nazywasz ją ,,księżniczką'', ,,słoneczkiem'', ,,królewną'', ,,skarbem'' i tym podobne.
   - Dzięki. - wyszczerzyłem zęby - Naprawdę. A teraz... James, chodź tu, niestety musisz odpłynąć...

*** Oczami Lily ***

     Usłyszałam wszystko, co mój sobowtór powiedział Potterowi. Czy to wszystko to prawda?! Czy ja naprawdę w głębi duszy czuję coś do tego pustego palanta?! I jeszcze to wszystko, co mi powiedział dzisiaj, wtedy, gdy zemdlałam...
     Wstałam i podeszłam do Mary, Syriusza i Remusa.
   - Dobra. Zgadzam się. Gdzie ona jest? - spytałam, choć dobrze wiedziałam
   - Tam obok Jamesa - wskazała na tamtą nieszczęsną kępę krzewów - Zawołam ją. LILY! SKOŃCZ GADAĆ Z POTTEREM, PRZYJDŹ TUTAJ!
     Druga ja podeszła do mnie i złapała moją dłoń w jednej chwili zobaczyłam jak równocześnie ona i klon Jamesa znikają w tym samym momencie.
     Liście dookoła zawirowały, po czym utworzyły ciąg liter układający się w zdanie :

           Odkryj to, co nieodkryte.

_______________________________________________
Po pierwsze życzę Wam WESOŁYCH ŚWIĄT (haha i szczęśliwego Nowego Roku - na co pogoda wskazuje), SMACZNEGO JAJKA, MOKREGO DYNGUSA I W OGÓLE TEN TEGES :D
Niebawem next ;3

czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 7.

     Usiadłam na pniaczku przed namiotem. Wpatrywałam się bezmyślnie w drzewa i zastanawiałam się nad jednoznacznej sytuacji z Mary i Syriuszem.
     Jak moja najlepsza przyjaciółka mogła mi nie opowiedzieć o... no właśnie - o czym?!
   - L-Lily?... - usłyszałam czyjś szept nad uchem - Posłuchaj, ja naprawdę chciałam ci powiedzieć, ale z Syriuszem postanowiliśmy... zatailiśmy to przez ciebie i Jamesa.
   - CO?! - odwróciłam się w jej stronę - O czym ty mówisz?!
   - Jak to o czym? Syriusz martwi się o Jamesa. Martwi się, że byłby zazdrosny. Bo wiesz, tak naprawdę nie wiadomo, kiedy stąd wyjdziemy, a on nie może się powstrzymać, bo cię kocha. A w końcu wszyscy mieszkamy w jednym namiocie i...
   - Nie rozumiem, jaki ma to związek ze mną? No bo okej, Potterowi nie musieliście mówić, dobra. Ale dlaczego nie powiedziałaś MNIE?!
   - Wiesz... oboje zauważyliśmy...
   - Co znowu zauważyliście?!
   - Że boisz się powiedzieć Jamesowi.
   - Niby czego boję się powiedzieć Jamesowi?!
   - No proszę cię. Bardzo dobrze widzę, że coś do niego czujesz.
   - Nie... to nie tak... ja po prostu...
     Wtedy przypomniałam sobie moje dziwne sny, które męczyły mnie od kilku dni.

     Siedzę nad jeziorem. Nagle słońce zachodzi, a na niebie pojawia się księżyc. W oddali słyszę wycie. Widzę potworną twarz wilkołaka i nagle podbiega jeleń i zaprowadza w bezpieczne miejsce. Przemienia się w Jamesa Pottera. Kładę się na jego ramieniu i zamykam oczy. Otwieram je. Jest już ranek. Szepczę coś w jego ucho, a on pochyla się i mnie całuje. Ja wybiegam z krzykiem...

   - Posłuchaj, Mary. Mnie i Jamesa nic nigdy nie łączyło i łączyć nie będzie. A te sny, to zwykłe zbiegi okoliczności.
   - Sny? Jakie znowu sny? I kto tu coś zataja?...
   - Od... od kilku dni śni mi się coś takiego...
     I opowiedziałam jej o wszystkim.

***

     Weszłyśmy razem do namiotu. Spojrzałyśmy na chłopców, którzy głowa przy głowie podnieceni o czymś rozmawiali. Postanowiłam przerwać tę konwersację w obawie o kolejny dowcip.
   - Chłopcy? Co wy robicie? - na moje słowa spojrzeli na nas, a Remus poderwał się z podłogi.
   - Posłuchajcie, mamy inne wyjście. Nie musimy tutaj siedzieć. Możemy wyjść z tego lasu wcześniej. Udało mi się ściągnąć z domu to - Lupin wskazał na książkę, którą trzymał w ręce. Nosiła tytuł Tajemnicze Lasy w okolicach Yorkshire - Niestety musieliśmy zużyć jedno zaklęcie, ale myślę, że warto. Przeczytałem, że gdy wypowie się podane słowa, to dostaniemy pięć zadań. Jeśli uda się nam je wykonać, Las stworzy ścieżkę, która zaprowadzi nas tam, gdzie będziemy chcieli. Ale tylko w jedno miejsce.
   - Czyli mamy szansę stąd wyjść? - szepnęłam
   - Nie ciesz się. Zadania są bardzo trudne i musimy poważnie się zastanowić, czy naprawdę tego chcemy.
   - A jak?! Inaczej nie wyjdziemy! Zaczynaj!
   - Dobra... - Remus popatrzył do książki i wyciągnął różdżkę przed siebie - Tegurious.
     Nagle nasz namiot zniknął, tak samo jak i wszystkie wyczarowane przez nas rzeczy. Pomięte koszulki Syriusza i Jamesa z powrotem wylądowały na podłodze. Z nieba zaczęła kapać dziwna substancja. Ni to płyn, ni to gaz. Liście tworzyły dziwne formacje i powoli ułożyły się w słowa.

            Odkryj samego siebie. 

   - Ogarniacie o co w tym chodzi? Bo ja nie... - w tym samym momencie poczułam dziwne mrowienie w okolicy serca. Spojrzałam na swoją pierś i zobaczyłam, że substancja uprzednio spadająca z drzew powoli wlatywała mi za dekolt. Popatrzyłam przerażona przed siebie i ujrzałam... stopy. Powoli pojawił się całe nogi, uda, brzuch, a na końcu głowa. Dopiero teraz zorientowałam się, że przede mną stoi idealna kopia mnie. Nooo.. może pomijając fakt, że ja miałam na sobie całe ubranie, a nie tylko bieliznę.
   - Co do?... - urwałam, bo dwóch Jamesów Potterów przypatrywało się prawie nagiemu ciału drugiej mnie - Przestańcie!
   - Nie powiem, myślałem, że w takim stroju zobaczę cię przy innej okazji, ale nie narzekam... - uśmiechnął się huncwocko
     Nagle Kopia popatrzyła się roześmiana na rozebranego Pottera i (tak samo jak kopie wszystkich innych) uciekli w las.
   - Ej! Ej, Lily! - krzyczałam, choć wiedziałam, że to nie poskutkuje
   - Ten Las coraz bardziej mnie zaskakuje - wyszeptał oszołomiony Remus - A ty co, Łapa? Mary? Co z wami?
   - No cóż... tak sobie przypominam wczoraj i wnioskuję, że Mary ma na sobie tą samą bieliznę - wyszczerzył zęby
   - A co ty na to, Łapa, żebyś może nareszcie opowiedział co się wczoraj stało? Co ty na to?
   - Może kiedyś, ale nic nie obiecuję - uśmiechnął się do Macdonald, przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta
   - Hej, hej, hej! Później, jasne?! - oburzyłam się - musimy znaleźć coś, co wygląda tak jak my i zebrać to w kupę, a jesteśmy w kropce. Na dzisiaj zostały nam tylko dwa czary do użycia, a już nie mamy namiotu, ani wody. Jedzenia też nie, bo ktoś, kto wczoraj miał nam je przynieść... powiedzmy, że miał inne sprawy na głowie...
   - Nie do końca... - powiedział Lupin - przypominam, że to są nasze kopie.
   - To już wiemy. I nie wiem, w czym to może nam pomóc.
   - Ano może, i to nawet bardzo. Pomyślcie. Przecież my sami najlepiej wiemy, co nas odstrasza, a co nas przyciąga, tak? Wykorzystajmy to. Przypomnijcie sobie coś, co na pewno zadziałałoby, gdybyście to byli wy...
   - Nie pomyślałam o tym...
   - Macie już jakieś pomysły?
   - Nie wiem. Nigdy nie myślałam, co...
   - ...ja wiem, królewno, co cię na pewno przyciągnie... - Potter się do mnie przysunął i przytulił do swojego nagiego, umięśnionego torsu
   - A ja wiem, że to na pewno nie będziesz ty.
   - Lil, możesz na słówko? - po raz pierwszy odezwała się Mary
   - Jasne... ale?...
   - Chodź.
     Odeszłyśmy kilka kroków dalej. Mary miała jakąś dziwną zadowoloną minę.
   - Miałam rację.
   - Niby w czym?.. - spytałam, choć dobrze wiedziałam o co chodzi
   - Jak to w czym? Widzę jak się zaczerwieniłaś, gdy James cię przytulił
   - To było ze złości, ja...
   - A jak wytłumaczysz, to, że zagryzałaś dolną wargę i uśmiech na twarzy, gdy na niego krzyczałaś?
   - Wydawało ci się!
   - Tak, tak... przykro mi, ale twój sobowtór też się do tego przyznał.
   - Sobowtór jest odzwierciedleniem mnie, więc nie przyznał się do niczego.
   - Złotko, tak się szczęśliwie składa, że sobowtóry są odzwierciedleniem naszych uczuć, a nie nas. A ten twój był wyraźnie zadowolony oglądany przez Jamesa.
   - Szukasz afery tam gdzie jej nie ma.
   - Jak tam chcesz, ale ja wiem swoje. Chodźmy do chłopaków. Trzeba wystawić Jamesa, żeby twój klon szybciej do nas przyszedł, więc...
   - EJ!
   - No dobra, dobra... ale serio chodźmy.
   - Czekaj. - złapałam Mary za ramię - Najpierw powiesz mi, co się stało pomiędzy tobą, a Łapą.
   - Widzę, że nie dasz mi spokoju, co? Okej. Więc poszliśmy po borowiki, bo zobaczyliśmy kilka wśród drzew. Ja odwróciłam się do niego tyłem, a on na mnie skoczył i chwilę na sobie leżeliśmy, gdy w końcu mnie pocałował, a potem możesz się domyślić.
   - Nareszcie - uśmiechnęłam się triumfalnie - Lepiej chodźmy, bo chłopcy czekają.
     I w podskokach ruszyłam przed siebie.
____________________________________
Oj naczekaliście się, ale macie, skarby :D
Kolejny będzie na pewno o wiele szybciej, niż ten, ale spk ;**

poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział 6.

     Wiedziałam co to oznacza. Zgubiliśmy się w lesie a dookoła grasują śmierciożercy.
   - Co teraz, geniusze? - spytałam po chwili
   - Że niby my? Przypominam, że wy tak samo jak my zgubiłyście się w lesie! - oburzył się Potter
   - Chyba najrozsądniejsze będzie... DEPORTOWAĆ SIĘ stąd... - szepnął Remus
     No tak. Jasne, oczywiste rozwiązanie. Obróciłam się i całą siłą woli myślałam o ganku mojego domu. Nie poczułam jednak typowego ruchu w okolicach pępka. Nic się nie stało. Otworzyłam oczy.
     Dookoła mnie wciąż stali Huncwoci i Mary. Byli przerażeni.
   - Lily... ten las chyba.. jest magiczny.. i nie można się deportować. Nie jestem przekonany co do aportacji, bo kto wie, czy to nie jest coś w rodzaju pułapki... tak, że dostaniesz się tutaj bez problemu, gorzej z wyjściem... tak, to chyba to. Czytałem o tych lasach w jednej książce, okolice Yorkshire.. jestem pewien - ciągnął Lupin
   - Czyli dobrze rozumiem, tak? Zero czarów, czyż nie? - przestraszył się Black
   - Nie do końca. To są lasy trzech życzeń. Nie do końca chodzi o życzenia, ale o czary. Dziennie można użyć zaledwie trzech czarów. W całym lesie. Jeśli chcemy przeżyć, musimy bardzo uważać. Z tego co mi wiadomo, las poszerza swoje granice, gdy tylko wędrowcy zorientują się, że nie mogą odnaleźć drogi powrotnej. O drugie tyle. Sama wędrówka potrwa ze trzy dni. Aha, no i nie wiemy w którą iść stronę.
   - Genialnie. Więc mamy w ogóle jakąś szansę stąd wyjść?
   - Jasne. Jeśli będziemy fair wobec mieszkańców tego lasu, to po roku las sam się przed nami otworzy.
   - Super. Tkwimy tutaj jakiś nędzny rok, co za problem?
   - Niekoniecznie. Może uda nam się jednak wyjść. Kto wie.
   - Remusie... - powiedziałam - A gdzie my będziemy spać? Nie mamy namiotu, nic...
   - To da się załatwić.
   - Co? Jak?
   - Macie na sobie jakieś niepotrzebne ubrania?
     Spojrzeliśmy po sobie. Każde było ubrane bardzo lekko. Nikt nie miał bluzy, czy choćby zbędnej narzutki.
   - Szkoda... ale to znaczy, że ktoś musi się poświęcić i coś nam oddać. Dwie rzeczy.
   - Ja mogę oddać koszulkę - powiedział po chwili James i zdjął z siebie obcisły T-shirt.
   - Ktoś jeszcze? Muszą być co najmniej dwie rzeczy...
   - Ja też mogę oddać bluzkę... - szepnął Syriusz i ściągnął górną część ubrania.
   - Dobra, użyję JEDNEGO zaklęcia i nie ważcie się używać więcej bez potrzeby. Lily, znajdź jakąś balę i wyczaruj wodę. Syriusz, Mary, wy znajdźcie mi coś do jedzenia.

***

     Jak na razie nasze obozowisko było gotowe. Udało mi się znaleźć dosyć czyste wiadro i wyczarować tam wodę. Remus powiększył dwie koszulki, skleił je z sobą i utworzył ogromny namiot. Jedyną dziwną sprawą było to, że Syriusz i Mary jeszcze nie wrócili.
   - Na pewno nic im się nie stało. Poszukiwanie jedzenia w takim lesie może zająć sporo czasu, a jakby co mają jeszcze jedno zaklęcie do użycia. - powtarzał po raz setny Lupin
   - Ale zobaczcie, już się ściemnia, boję się, że coś się im stało!
   - Nie martw się. Naprawdę. I masz rację - ściemnia się. Trzeba rozpalić ognisko, bo inaczej tak łatwo nas nie znajdą. Idę poszukać zapałek, chyba jakieś wziąłem ze sobą. A wy narąbcie drewna.
     Remus poszedł w stronę ,,namiotu'' zostawiając mnie samą z Jamesem. On oczywiście skorzystał z okazji.
   - Zobacz, mała... - i wyprężył mięśnie na ramieniu - jestem w stanie cię obronić wszędzie, królewno, ze mną sobie dasz radę, naprawdę!
   - Hmm.. skoro jesteś taki silny, to narąb trochę drewna, co? - i wręczyłam mu wielką stertę drewna. On popatrzył na nią ze zdziwieniem i spojrzał na siekierę, którą trzymałam w drugiej dłoni. - No, proszę.
   - Eeej.. ale Evans.. co ja mam z tym zrobić?
   - Porąbać na drobne kawałki. Tak żeby dało się dać do ogniska. Powodzenia.
   - Nie zostawiaj mnie z tym, proszę! - popatrzył na mnie błagalnie, prychnęłam cicho i oddaliłam się w stronę obozowiska

***

   - Udało mi się znaleźć jakieś lekko przeterminowane kiełbaski. Ważne, że są - powiedział z uśmiechem na twarzy Potter - Syriusz i Mary jeszcze nie wrócili, naprawdę nie wiem co ich mogło zatrzymać na tyle czasu...
   - Błagam... tylko żeby Mary nic się nie stało... nie wybaczyłabym sobie...
   - Ty myślisz tylko o Mary, a ja się trochę martwię o Łapcie... - wyszeptał Remus - Nigdy nie ślęczał nad niczym przez tyle czasu... a znalezienie kilku grzybów, czy jagód to nie jest szczególny problem...
     Okularnik podał mi upieczoną kiełbaskę. Nie czułam głodu. Nie chciałam jeść. Najważniejsze było to, że moja najlepsza przyjaciółka jeszcze nie wróciła... jest nie wiadomo gdzie, a nie ma z nią żadnego kontaktu... nic...
   - Wiem o czym myślisz, Lily... nie martw się - zaczął Lupin - Z resztą nie tylko ty się przejmujesz, oboje są też moimi przyjaciółmi, boję się dokładnie tak samo.
   - Obyś miał rację. Ale chodźmy już spać. Nie chce mi się... - zabrakło mi słowa. No bo tak naprawdę czego nie chcę? Można by powiedzieć, że żyć...

***

     Słyszę, że ktoś zbliża się do mojego legowiska. Błagam... tylko nie on... tylko nie on...
   - Dzień dobry, moja królewno - usłyszałam szept przy uchu
   - Spadaj, Potter... idź stąd... chcę spać...
   - Wstawaj już! Albo użyję Aguamenti i stracimy jedno zaklęcie do użycia.
   - No dobra, wstaję. - powoli usiadłam - A co z Mary? Co z Syriuszem?
   - Jeszcze ich nie ma.. - jęknęłam cicho i wyszłam przed namiot.
     Siedziałam tam przez następną godzinę. Huncwoci próbowali namówić mnie na zjedzenie kilku wczorajszych kiełbasek, ale bez skutku. Postanowiłam siedzieć tam i czekać ile się da.
     Nagle, po czterech godzinach oczekiwania usłyszałam czyjąś rozmowę raz po raz przerywaną wybuchem śmiechu. Rozpoznałam jeden z głosów. Poznałabym go nawet wśród miliona innych.
   - MARY! MARY, TO TY?!
     Z krzewów wyłoniła się MacDonald. Przywołani zapewne moim okrzykiem, Remus i James wyszli zobaczyć co się dzieje.
   - Nawet nie wiesz jak się martwiłam! - i rzuciłam się jej na szyję - opowiadaj, co cię zatrzymało! I gdzie macie jedzenie? Przecież po nie poszliście!
   - J-jedzenie? - spojrzała na Syriusza - Wiedziałam, że o czymś zapomnieliśmy... - wszyscy wybuchli śmiechem.

***

   - Ale dlaczego nie chcesz powiedzieć?
   - Dowiesz się prędzej, czy później, obiecuję ci.
     Mary nie dawała za wygraną i wciąż nie chciała powiedzieć czemu tyle czasu zajęło im szukanie jedzenia, najwidoczniej bezskuteczne.
   - Zaraz wracam, idę do Syriusza. - powiedziała
   - Czyli chodzi o niego, tak?
   - W swoim czasie, Lil.
     Wychodząc MacDonald minęła Pottera.
   - Wiesz o co im chodzi? - spytał i usiadł na miejscu Mary - Łapa nic nie chce mi powiedzieć, mówi, że to nie moja sprawa.
   - Nie mam pojęcia. Mary też milczy.
   - Oni są naprawdę dziwni, ale obiecuję, że coś wyniucham. Idziemy do salonu? - zapytał i wskazał na ,,pomieszczenie'' okrzyknięte salonem wyłącznie przez kilka kamieni obrośniętych mchem, które co jak co, ale przypominały fotele. No i były miękkie.
   - Dobra, chodźmy. - i wyszliśmy.
     To co zobaczyłam kompletnie mnie wmurowało.
     Mary siedziała na kolanach Syriusza i namiętnie go całowała.
   - Widzisz, mówiłem, że o nią chodzi. - powiedział spokojnie James na co para odkleiła się od siebie.
   - Myślałam, że mi... ufasz, Mary, wiesz? Mogłaś powiedzieć... ja zawsze ci o wszystkim mówiłam... - wyszeptałam i wyszłam z namiotu.
________________________________________________
Chyba nikt mnie nie czyta :(
Nic, zero komentarzy, mało wejść...
Nie powiem, zawiodłam się.
Może teraz będzie lepiej.
Nie opublikuję nic, jeśli nie będzie przynajmniej jednego komenta ;p
Do widzenia, Wizards ;**

niedziela, 10 marca 2013

Rozdział 5.

*** Oczami Jamesa ***


     Odeszła. Lily Evans odeszła i na pewno nie wróci.  Wybrała siostrę, to zrozumiałe. 
     Spojrzałem jeszcze raz na tę rudą czuprynę, zanim weszła do domu. No tak, zapewne idzie do siostry.. wytłumaczy jej i przeprosi. Ale tak na dobrą sprawę, to za co miała przepraszać? Za to, że znalazła sobie chłopaka? O tak, to jest IDEALNY powód.
     Może i wyglądam na egoistę, ale nim nie jestem. Nie chcę, żeby cierpiała. Mam pomysł, co można zrobić, żeby mogła żyć jak dawniej.. bez wyrzutów sumienia... przeze mnie...

*** Oczami Lily ***

      Otwarłam szeroko drzwi do pokoju mojej siostry. Wciąż siedziała skulona na fotelu. Pustym wzrokiem wpatrywała się w okno. 
   - Petunio... posłuchaj...
   - Nie mów nic. Nie chcę cię słuchać. I mam gdzieś twoje przeprosiny. Uwierz. 
   - Wiem, że z przeprosin i tak nic by nie wyszło... ale zależy mi na tobie, wiesz? Jesteś moją siostrą, a nie odzywałyśmy się do siebie przez sześć lat! Ja tak nie chcę, wiesz? Nie pozwolę na to, żeby jakiś chłopak stanął pomiędzy nami. Dopiero co odbudowałyśmy swoje wzajemne zaufanie... ale to nie przetrwało nawet tygodnia... bo pojawił się James Potter...
     Po policzku Petunii spłynęła pojedyncza łza. Spojrzała na mnie i nie minęła chwila, jak rzuciła mi się w ramiona.
   - J-ja p-przepraszam! Jes-stem głupia! Jestem idiotką! N-nie p-powinnam st-tawać pomiędzy w-wami!
   - James jest teraz najmniejszym utrapieniem...
   - C-co? - spojrzała na mnie zdumiona
   - Powiedziałam mu, że ta sytuacja postawiła przede mną wybór. On albo ty. Wybrałam ciebie.
   - Nie... Lily! Przecież nie możesz tracić szansy na miłość przeze mnie!
   - Miłość? Miłość z Jamesem Potterem? Niezły żart...
   - Ale...
   - To było chwilowe zauroczenie. Znam go. Rzuciłby mnie po tygodniu.
   - Przykro mi, Lily, naprawdę... - popatrzyła na mnie smutno
   - Nie ma się co martwić. W sumie to cieszę się, bo opamiętałam się wystarczająco szybko...
     Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z głośnym hukiem. James razem z Remusem stali i patrzyli się na nas.
   - Cześć Lily - powiedział ten drugi - Posłuchaj, James wpadł na świetny pomysł. Mianowicie co zrobić, żeby żadne z was nie cierpiało...
   - Pomyślałem, że wolałabyś, żeby to co się wydarzyło pomiędzy nami... żeby nigdy nie zaszło...
   - To jasne, że wolałabym, żeby nie zaszło, ale cóż.. stało się!
   - Ale nie musimy o tym wiedzieć, łapiesz EVANS?
   - Nie rozumiem...
   - Remus umie już rzucać Zaklęcie Zapomnienia.
   - James! Jesteś genialny! Ale naprawdę nie będziesz... cierpiał?
   - O wiele bardziej cierpiałbym,  gdyby te wspomnienia... były wciąż we mnie...
   - Przepraszam cię.. ale zrozum mnie.. - podbródek mi zadrgał
   - Nie szkodzi... i uwierz, naprawdę rozumiem.. - łza spłynęła mi po policzku - Nie martw się... jeszcze tylko chwila i będzie po wszystkim... a Remus zrobi tak, żebyśmy pamiętali, że robiliśmy coś zupełnie innego...
   - Już zaczynać? - spytał Lupin, a wszyscy gorliwie pokiwali głowami - Najpierw Petunia... proszę, musicie wyjść, bo inaczej wszystko będzie za bardzo.. podejrzane..
     Razem z Jamesem wyszliśmy z pokoju.
   - Lily... to ostatnia chwila.. kiedy o wszystkim wiemy...
   - Wiem, wiem... ale naprawdę... tak będzie lepiej...
   - Masz rację...
     Ostatni raz spojrzałam w te jego ciepłe orzechowe oczy.
     W tym samym momencie z pokoju Petunii wyszedł Remus.
   - Gotowe.. teraz Lily.. chodźmy do twojego pokoju..

***

     Minęło piętnaście minut.
     Jestem potwornie zdezorientowana i mam pewne kłopoty z pamięcią.
     Wiem tyle, że do okolicy przyjechali Huncwoci. Moje wakacje zapowiadają się okropnie. I do tego wszystkiego... POTTER.. nie chcę widzieć tego dupka na oczy.
     Ktoś puka do moich drzwi. Nie, tylko nie to. Zapewne Petunia chce się na coś poskarżyć, albo znowu będzie mnie wyzywała. Przyzwyczaiłam się.
     Nagle drzwi się otwarły. Stali w nich Black, Remus i Potter.
   - Hej, Evans. - powiedział ostatni
   - Spadaj. Najlepiej do Doliny Godryka. I zostań tam na dłużej...
   - Nie, dzięki. Wolę zostać tutaj z tobą, mała.
   - Ale ja nie.
   - Ależ Evans! Nikt mi nie odmawia! No daj się przekonać, słońce...
   - Nie nazywaj mnie słońcem. I w sumie dziwię się, że nie przyzwyczaiłeś się do odmowy po sześciu latach...
   - No, to ci pojechała... nie ma szans, Rogaś! - spojrzał z politowaniem na niego Black - Ale my tutaj tylko po to, żeby ci powiedzieć, że pani Eveline ma nowych gości. Dokładniej rodzinę MacDonald.
   - MACDONALD? MARY TU JEST?!
   - To właśnie próbujemy ci powiedzieć..
      Ale nie zdążyli skończyć, bo wybiegłam już z domu i pobiegłam do sąsiadki. W drzwiach spotkałam miłą staruszkę.
   - Dzień dobry, pani Eveline. Słyszałam, że są nowi wczasowicze?..
   - Mówisz o tych uroczych chłopaczkach, czy raczej o tej dziewczynce, co dzisiaj przyjechała?
   - Czyli MacDonaldowie naprawdę tutaj są?!
   - Zgadłaś, złotko - uśmiechnęła się przyjaźnie - Chcesz się przywitać?
   - A mogłabym?
   - Oczywiście, skarbie. Zawołam tą dziewczynkę...

***

   - Ale przecież ty miałaś być w Sydney!
   - Wiem, ale rodzice się trochę zdenerwowali, gdy nie mogli się dogadać z Australijczykami... ten ich akcent...
      Siedziałyśmy na plaży i wygrzewałyśmy się w słońcu. W końcu miałam z kim rozmawiać!
   - No, przynajmniej nie będę sama w walce z Huncwotami.
   - W walce z Huncwotami? To oni tu są? Syriusz też?
   - Tak, wszyscy oprócz Pettigrew. Niestety Potter też jest.
   - Ouuu.. to współczuję...
   - No wiem. Chciałam się od nich uwolnić. I co? Mam ich na głowie dodatkowy miesiąc.
   - A co ty na krótki spacerek do lasu?
   - Jasne, chętnie.

*** Oczami Jamesa ***

     Siedzę właśnie z Huncwotami na kanapie u siebie w pokoju. Nie ma to jak szczera rozmowa z kumplami.
     Ja to mam farta. Jeszcze cały miesiąc wakacji, a Evans mieszka w bliźniaku obok.
   - Hej, stary, o co chodzi? - zapytał Łapa
   - No wiesz... Evans znowu nie chce się ze mną umówić.
   - I dopiero teraz zacząłeś się tym martwić? - zaczął się śmiać tym swoim cudownym śmiechem przypominającym szczek psa.
   - Okej, może trochę za późno się skapłem, ale nie moja wina Łapo!
   - A co wy na krótki spacer do lasu? - wtrącił się Luniak
   - Dobra, czemu nie.

*** Oczami Lily ***

     Spacer jest całkiem przyjemny. Razem z Mary zagłębiamy się co prawda coraz bardziej wgłąb puszczy, ale jest jeszcze jasno i nie będzie problemu z wyjściem.
     To dziwne. Mam wrażenie, że niedaleko słychać jakieś odgłosy, jakieś krzyki, śmiechy...
     Nie, błagam, to nie możliwe...
   - Ej, Rogacz, stary, czy ty w ogóle wiesz, gdzie jesteśmy?!
     A jednak. Dlaczego?...
   - Mary, posłuchaj... może byśmy już wracały, co ty na to? - szepnęłam
   - Dobra, dobra... ale w którą stronę?
   - Eee.. chyba tam.. - wskazałam kierunek przed nami
   - Nie, raczej nie... myślę, że musimy wracać tamtędy - pokazała na ścieżkę z której dochodziły krzyki. Wiedziałam, że ma rację, bo przecież idąc do przodu nie dojdziemy do domu.
     Poszłyśmy w tą stronę. Głosy Huncwotów były coraz głośniejsze.
     Nagle zobaczyłyśmy ich. Rzucali Zaklęcie Swobodnego Zwisu na wiewiórki.
   - Niee... - jęknęłam cicho
   - O patrzcie! EVANS, CO TY TU ROBISZ?!! - wrzasnął Potter -
   - Uwierz mi, jestem tak samo zdziwiona, że was widzę jak wy...
   - ALE DLACZEGO IDZIECIE TĄ ŚCIEŻKĄ?! ONA PROWADZI WGŁĄB LASU!
   - Możesz się nie drzeć, Potter? Słyszę cię wystarczająco dobrze. Niestety.
   - Okej. Ale wiecie, że dobra ścieżka jest tam - pokazał miejsce z którego przyszłyśmy
   - Nie, to nie możliwe, Potter. Stamtąd przyszłyśmy.
   - A my stąd.
   - Ejj.. czy tylko ja mam wrażenie... że... - szepnął przerażony Remus. Wszyscy spojrzeliśmy po sobie. Wiedzieliśmy co to oznacza. Zgubiliśmy się w środku lasu, a dookoła grasują śmierciożercy.
______________________________________
Nie za bardzo mi się ten rozdział podoba, ale cóż :( i nie myślcie, że jeśli wspomnienia są wykasowane, to nie będą miały znaczenia w przyszłości ;> wszystko przed nami :)
Niedługo NEXXT ;>

wtorek, 5 marca 2013

Rozdział 4.


 Nagle w drzwiach stanęła Petunia. Odskoczyliśmy od siebie. Dziewczyna spojrzała na nas i ze łzami w oczach wybiegła z pokoju. Spojrzałam zdziwiona na Jamesa i szybko pobiegłam za siostrą.
   - Petunio! PETUNIO!
     Weszłam do jej pokoju. Siedziała z podkurczonymi nogami na fotelu, a po jej twarzy spływały łzy.
   - Petunio... - powtórzyłam - Co się stało? Mnie możesz powiedzieć wszystko, przecież wiesz!
   - N-naprawdę? Ch-chcesz żeb-bym była z-z tob-bą szczera?
   - Oczywiście...
   - No n-nie wiem, czy ktoś k-kto nie mówi prawdy jest godny, żeby jej słuchać.
   - Co masz na myśli? Nie rozumiem cię....
   - Hmm.... no nie wiem, a kto mi powtarzał, że nienawidzi ,,tego idioty Pottera''?! Kto mi ciągle mówił, że prędzej zjadłby jednorożca, niż zbliżyłby się do niego? Bo wiesz, ja mam takie wrażenie, że ty.
   - Aha. A więc o to ci chodzi. Nie zrozumiesz tego, ty jesteś mugolką.
   - Czyli, że od teraz panna Dziwadło zdecydowała, że ci, którzy są NORMALNI nie mają prawa wiedzieć o sprawach, które dotyczą WYMACHIWANIA PATYKAMI?!
   - Nie, Petunio... nie to miałam na myśli, naprawdę...
   - Wiesz co, myślałam, że co jak co, ale jesteś na tyle rozumna, że gdy pytam się ,,Czy ten czarnowłosy przystojniak ma dziewczynę?'' to sprawa jest dosyć jasna...
   - Nie miałam pojęcia! Jak chcesz to bardzo chętnie opowiem ci wszystko po kolei! Ale wysłuchaj mnie, proszę!
   - Wiesz co, nie rozmawiam z osobnikami twojego pokroju. Do widzenia. I nie pokazuj mi się więcej na oczy.
      Wyszłam z pokoju siostry. W moich uszach wciąż dźwięczały jej słowa ,, ....od teraz panna Dziwadło zdecydowała, że ci którzy są NORMALNI nie mają prawa wiedzieć o sprawach, które dotyczą WYMACHIWANIA PATYKAMI?! ''. A ja myślałam, że zaczynamy się zaprzyjaźniać! W dodatku wszystko wskazuje na to, że James się jej podoba. Skoro uważa, że ja jestem dziwakiem, który tylko ,,wymachuje patykiem'', to niech spada do tego grubasa z naprzeciwka - Vernona.... taak,  pasowaliby do siebie....
     
***

     Z powrotem weszłam do pokoju. Na moim łóżku siedział wyraźnie zszokowany James.
   - Hej, Lily - uśmiechnął się
   - Cześć. Masz ochotę na spacer nad jeziorem?
   - Jasne, z tobą zawsze.
     I wyszliśmy na plażę. Spoglądałam na Pottera, któremu czarne włosy latały na wszystkie strony poruszane przez wiatr. Spojrzałam w te jego cudowne, ciepłe orzechowe oczy. Jak ja mogłam tego wcześniej nie dostrzegać?
   - James.... wiesz, że teraz wszystko się zmieni?
   - Tak, wiem. W dodatku na lepsze.
   - Wiesz, że moja siostra mnie znienawidziła? Po raz drugi... najpierw przez Severusa... teraz przez ciebie....
   - Przykro mi - spochmurniał
   - I ja... ja teraz muszę podjąć ważną decyzję... Ty... albo Petunia...
     James popatrzył na mnie smutno. Wiedział co to oznacza.
   - Przykro mi.... wiedz, że nigdy o tobie nie zapomnę... oczywiście możemy się przyjaźnić dalej... ale nic poza tym... nie chcę stracić siostry kolejny raz...
      Ostatni raz spojrzałam w jego orzechowe oczy. Teraz widać w nich było ból i udrękę. Nie mogłam więcej na to patrzeć. Odeszłam w stronę domu.
_______________________________________________________
Prawie płakałam pisząc końcówkę ;< Myślę, że jutro możecie się spodziewać nowego rozdziału.
P.S. Jeśli czytasz - proszę, komentuj! Nawet nie wiecie ile dla mnie znaczy każdy koment, Wizards ;**

sobota, 2 marca 2013

Rozdział 3.

     Rankiem obudziłam się leżąc na ramieniu Jamesa. Gdy otwarłam oczy, on jeszcze spał. Okulary zsunęły mu się z nosa. To było takie dziwne uczucie. Z jednej strony wciąż patrzyłam na tę twarz, której nienawidziłam tyle lat... te wszystkie docinki... te wszystkie okropności... Ale z drugiej strony wpatrywałam się w mojego zbawcę, prawdopodobnie to dzięki niemu żyłam i siedziałam spokojnie na sianie.
     Nagle Potter obudził się. Poprawił okulary i rozglądnął się, jakby sprawdzał, czy to wszystko, to nie był tylko sen. Spojrzał na mnie.
   - James... - przysunęłam się do niego - dziękuję ci. Uratowałeś mnie wczoraj. W dodatku zostałeś ze mną tutaj...
     On nie odpowiedział. Zbliżył się tylko do mnie. Jego twarz była coraz bliżej. Mogłam policzyć drobne zadrapania, zapewne po wczorajszym incydencie. Nie odpychałam go...
     Nasze usta połączyły się w namiętnym pocałunku....
     Wtedy opamiętałam się szybko i oderwałam się od niego.
     Spojrzałam mu w oczy z głębokim przerażeniem, pisnęłam cicho i wybiegłam z obory.

***

     Co się własnie stało?! Jak ja mogłam pocałować Jamesa Pottera?! JAK?!
     Ale z innej perspektywy, to było takie cudowne... Ten pocałunek był taki czuły, taki szczery...
     NIE! TRZEBA PRZESTAĆ O TYM MYŚLEĆ. Tak, łatwo mówić. Przecież to nie jest byle błahostka, o tym się nie da tak łatwo zapomnieć. W dodatku nie mam się komu wygadać. Mary jest na drugim końcu świata, poleciała do Sydney w Australii.
     Nagle drzwi otwarły się z hukiem. O dziwo stali w nich Syriusz i (cały poszarpany i wykończony) Remus.
   - Lily! Nic ci się nie stało?! - krzyknął przerażony niebieskowłosy Lupin - Tak cię przepraszam! Nie wiedziałem, nie chciałem!
   - Wiem, wiem, nie martw się - szepnęłam. Dopiero teraz skapnęłam się, że muszę wyglądać okropnie, po oboje patrzyli się na mnie zdziwieni.
   - Lily... coś się stało? - przestraszył się Black - bez urazy, ale nie wyglądasz najlepiej... powiedz nam co się wydarzyło, spróbujemy ci pomóc. A może... chcesz pogadać z Jamesem?
   - A NIBY SKĄD WYTRZASNĘLIŚCIE POWÓD, ŻEBYM CHCIAŁA ROZMAWIAĆ Z JAMESEM?! - ryknęłam - ZE MNĄ WSZYSTKO OKEJ, MOŻECIE JUŻ IŚĆ!!!
      I zatrzasnęłam im drzwi przed nosem.

*** Oczami Jamesa ***
   
     Pocałowałem Lily Evans. Właśnie. Pocałowałem. Lily. Evans. A ona się przestraszyła. Co teraz? Nie będzie się do mnie odzywać? Może to koniec naszej znajomości? Nie, lepiej o tym nie myśleć. Ale jak ja mogłem być taki głupi?! Całować dziewczynę, która mnie nienawidzi, och tak, to cudowny plan!
     W tej samej chwili do mojego pokoju weszli Syriusz i Remus. Ten drugi oczywiście wykończony i cały obszarpany.
   - James... byliśmy u Lily... i ona... gdy tylko zaproponowaliśmy spotkanie z tobą, to zaczęła krzyczeć i wyrzuciła nas za drzwi...
   - To długa historia....
   - Ale powiedz nam najpierw, jakim cudem pozbyłeś się tego różowego?! - wytrzeszczył na mnie oczy Black, któremu fioletowy kosmyk właśnie opadł na twarz
   - Więc pamiętacie... gdy uratowałem Lily, to poszliśmy do takiej obory i ona zaczęła płakać, podziękowała mi i odczarowała włosy. Potem położyła mi się na ramieniu i zasnęła. Rano się obudziliśmy i ona jeszcze raz mi podziękowała i... i...
   - I ty ją chamsko pocałowałeś.
   - Chamsko? Jakie chamsko?! - oburzyłem się
   - No dobra, nie ważne. Czyli ją pocałowałeś, tak?
   - Noo... pocałowałem, ale Łapo, powiedz mi, ile ty dziewczyn już całowałeś?
   - Wiesz, że to nie jest ważne! Tu chodzi o Lily Evans!
   - Wiem, że chodzi o Lily Evans.
   - Więc co zamierzasz dalej robić?
   - Zostawię ją w spokoju. Nie chce mnie. Ale najpierw pójdę ją przeprosić. Tak trzeba. W najlepszym wypadku zostaniemy przyjaciółmi.
     I wyszedłem.

*** Oczami Lily ***

     Znowu siedziałam na łóżku. Musiałam poskładać wszystko do kupy. No i chyba trzeba wszystko wyjaśnić Jamesowi. Trzeba mu powiedzieć, że.... No właśnie, co mu powiedzieć? Że ma szansę, czy żeby nawet nie próbował?
     W tej samej chwili drzwi do mojego pokoju się otworzyły. Stał w nich czarnowłosy chłopak w okularach.
   - Lily... ja cię przepraszam.... nawet nie wiesz jak mi teraz głupio! - wstałam
   - Nie szkodzi.... Ale wiesz, że to nie powinno się wydarzyć?
   - Wiem...
   - Jak chcesz, to możemy być przyjaciółmi.... albo....
      Uczucie stało się silniejsze ode mnie. Podeszłam do niego i pocałowałam go. Objął mnie w talii, a ja wtuliłam się w jego ramiona... chciałam, żeby mógł poczuć przez ten pocałunek, jak bardzo zmienił się mój stosunek do niego... no i chyba się udało... Po kilku minutach odkleiliśmy się od siebie.
   - ...albo kimś więcej....
      Uśmiechnął się do mnie, a ja pocałowałam go jeszcze raz.
      Nagle w drzwiach stanęła Petunia. Odskoczyliśmy od siebie. Dziewczyna spojrzała na nas i ze łzami w oczach wybiegła z pokoju.
______________________________________________
No, w końcu są razem :) sorki, że tak wcześnie, ale nie mogłam się powstrzymać. Nie moja wina ;>