sobota, 30 marca 2013

Rozdział 8.

   - Więc... jesteście pewni, że to zadziała? - spytał po raz setny Remus
   - Jasne, przecież to tak naprawdę jesteśmy my.
   - No wiem, wiem, ale musicie przyznać, że trudno stwierdzić, co nas najbardziej pociąga.
   - A ja wciąż się dziwię, że ty tak lubisz różowy, Luniak... - zaśmiał się Syriusz
   - Ja nie mówię o kolorze, mówię o... skojarzeniach z tym kolorem...
   - Zdajesz sobie sprawę, że chodzi nam właśnie o te skojarzenia! Remus, proszę, pomyśl! Przecież jesteś taki mądry! Jeżeli różowy kojarzy ci się z jakimś wydarzeniem, albo osobą, to musimy chyba utworzyć coś podobnego do tego czegoś!
   - Jak dla mnie sam kolor wystarczy.
   - Lunatyk, czy ty czasem czegoś nie ukrywasz?... - wyszeptał zdziwiony Potter
   - No właśnie, zrozum, to nie jest normalne, żebyś tak nagle zaczął lubić różowy!
     Huncwoci przekomarzali się jeszcze kilka minut. Lupin ciągle nie chciał nam powiedzieć, o co chodzi z tym cholernym różowym! Naprawdę nie wiem, ile to może jeszcze trwać.
   - Albo nam powiesz, albo zużyjemy wszystkie dzisiejsze zaklęcia! A przypominam, że mamy jeszcze wszystkie trzy! - zagroził Łapa
   - Dobra, już dobra... chodzi o... o... o... Nimfadorę... Nimfadorę Tonks.
   - Hahaha... nie mówisz chyba o tej różowowłosej trzecioroczniaczce!
   - Tak jakby...
   - Nie wierzę... - wytrzeszczyłam oczy
   - Nawet ty, Lily? Nie spodziewałem się tego po to...
   - Nie! Nie o to mi chodzi, patrzcie tam! - pokazałam na drzewo. Miałam wrażenie, że zobaczyłam czyjąś nogę za drzewami - Ktoś tam był!
   - Nikogo tam nie ma...
   - Ale był. Posłuchajcie, to naprawdę jest poważna sprawa! Utknęliśmy w zaczarowanym lesie i jeśli nie znajdziemy swoich sobowtórów, zostaniemy tutaj już na zawsze! Czy wy serio chcecie się tutaj zestarzeć, a potem umrzeć? W dodatku jesteśmy wystawieni na łaskę i niełaskę śmierciożerców i Voldemorta, którzy w każdej chwili mogą tu wparować! I nie możemy używać czarów!
   - Mamy przecież jeszcze t...
   - Tak, trzy czary do użycia! A jeśli użyje je ktoś inny? Jeśli użyją je śmierciożercy? Pomyśleliście o tym?!
   - Lily, królewno... - nagle odezwał się James - Mam wrażenie, że nie zauważyłaś, ale jeszcze tylko ty nie powiedziałaś nam, co cię przyciąga, wiesz?
      Zamilkłam i spłonęłam szkarłatem. To rzeczywiście była prawda. Mary i Syriusz oczywiście przyznali, że najbardziej pociągają siebie nawzajem, James chamsko stwierdził, że to ja jestem obiektem jego westchnień, a Remus przyznał się do nieznanego wcześniej uczucia do Nimfadory Tonks.
   - Ale to dlatego, że ja... ja nie wiem...
   - Więc powinnaś krzyczeć na siebie, a nie na nas...
   - Kurczę, nie moja wina, poniosło mnie!
   - Dobra, zostaw to i może zajmijmy się twoimi uczuciami.
   - Ja nie wiem.
   - Ale ja owszem, królewno - wyszczerzył się Potter i objął mnie ramieniem - chyba wszyscy tutaj wiedzą, jak ten mój zwierzęcy magnetyzm na ciebie działa, w końc...
   - Masz dowód? - uśmiechnęłam się ironicznie i odepchnęłam go od siebie - Nie. I nigdy go nie zdobędziesz.
   - Wiesz, Lily, tak naprawdę właśnie mu go dałaś - powiedziała Mary
   - Co? Niby kiedy? Jeśli chodzi o naszą wcześniejszą rozmowę, to...
   - Nie, nie chodzi o to. Patrz tam - wskazała palcem na kępkę krzaków. Nic tam nie było. Nic, oprócz... pomarańczowego... no właśnie czego? Widać było tylko wystające pomarańczowe coś zza liści.
   - Niby co to jest, hmmn?... - podeszłam bliżej do tego miejsca. Powoli wyłaniały się dwie splecione z sobą postacie. Oderwały się od siebie i odwróciły w moją stronę. Spoglądałam na zdziwione twarze...
   - Lily! Co ty wyprawiasz?! - wrzasnęłam w kierunku sobowtóra. Jaka druga ja jestem nieznośna! Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że nawet umiem chichotać w taki dziwny sposób... - A ty co, Potter! Nie wolno ci tykać mnie! Nawet jeśli chodzi o tą drugą mnie!
   - Sama widzisz, słoneczko, jesteśmy dla siebie przeznaczeni - podszedł do mnie prawdziwy James
   - Nie... - wyszeptałam - James, powiedz reszcie, że się poddaję. Pa.

***

     Leżę sama w pokoju. Podchodzi do mnie James i mówi coś, czego ja nie mogę dosłyszeć. Wstaję z łóżka. Idę w jego stronę i patrzę w oczy Pottera, szepczę coś, choć sama nie wiem co. Nasze usta łączą się w głębokim, namiętnym pocałunku. Nagle drzwi pokoju otwierają się, stoi w nich Petunia. Płacze. Biegnę za nią i wchodzę do jej pokoju. Zaczynam mówić, a ona już otwiera usta, żeby coś powiedzieć...
   - LILY! - ktoś krzyczał - LILY, OBUDŹ SIĘ!
   - Nie, Petunio... proszę, wybacz mi... - szeptałam
   - LILY! Tutaj nie ma Petunii! - ktoś wciąż się nie poddawał. Otwarłam oczy i usiadłam. Zorientowałam się, że leżałam na trawie, niedaleko krzaka za którym wcześniej widziałam sobowtóry. Nade mną siedział James.
   - Co ty tu robisz?... Chyba wyraźnie powiedziałam, że nie chce niczyjego towarzystwa. Chcę... a raczej nie chcę niczego. Nie chcę już walczyć. Poddaję się. Umrę tutaj. Zaczekam na... na koniec. Wy idźcie dalej. Dacie radę beze mnie.
   - Nie, Lily, nie damy rady. Ty chyba tego nigdy nie zrozumiesz, ale ja cię kocham. Trudno przyznawać się do uczuć, ale ja mówię serio. Nigdy nie czułem czegoś takiego do nikogo... - ujął moją dłoń i usiadł naprzeciwko mnie.
   - Zostaw mnie. James, ja naprawdę doceniam to, co robisz, ale ja nie czuję tego, co ty. Nie chcę cię zranić. Zrozum to, ja chcę tylko przyjaźni. Nie mam ochoty na żaden związek.
   - Jasne, rozumiem - powiedział oschle - W takim razie zostawiam cię samą z własnymi myślami.
     I odszedł.

*** Oczami Jamesa ***

     Stałem tuż obok Łapy i Lunatyka. Dziewczyny o czymś gadały, po czym podeszły do pobliskiego krzaka. Dziwne, nawet jak na nie. Poszedłem za nimi. To, co tam zobaczyłem, absolutnie mnie zamurowało.
     Sobowtór Lily obściskiwał się z moim sobowtórem. Druga Evans leżała na drugim mnie. No cóż, nie powiem, zawsze marzyłem o czymś takim. Szkoda, że to nie prawdziwy ja tam byłem.
     Lily (ta prawdziwa) jednak chyba nie była zadowolona. Chciałem ją rozśmieszyć, rozbawić jakoś...
   - Sama widzisz, słoneczko, jesteśmy dla siebie przeznaczeni... - powiedziałem cicho i objąłem ją ramieniem. Tak, jestem pewien, że się roześmieje.
   - Nie... - spojrzała na mnie smutno - James, powiedz reszcie, że się poddaję. Pa.
     I zrobiła kilka kroków przed siebie, po czym upadła.
   - Lily! Lily co się stało?! - krzyknąłem i podbiegłem do niej. Chwyciłem jej delikatną dłoń.
   - Możemy być przyjaciółmi... - szeptała raz po raz
   - Lily, co ty mówisz?! Błagam, otwórz oczy! - darłem się prosto do jej ucha. TO WSZYSTKO MOJA WINA!
   - Albo kimś więcej... - powoli powiedziała
   - Proszę obudź się... błagam... błagam... A WY?! CO?! - odwróciłem się w stronę Remusa, Syriusza i Mary - POMÓŻCIE TROCHĘ! ONA ZEMDLAŁA!
   - James i ja... - zająknęła się nieprzytomna Evans
   - Lily... kochanie... o czym ty mówisz?... Proszę cię... proszę... proszę - łza spłynęła po moim policzku - zemdlałaś, bo się tego przestraszyłaś, tak? Przestraszyłaś się, bo... bo boisz się być ze mną, tak? Odpowiedz mi...
   - Przepraszam... - wyszeptała
   - LILY! - krzyknąłem - LILY, OBUDŹ SIĘ!
   - Nie, Petunio, proszę, wybacz mi...
   - Lily, tutaj nie ma Petunii! - rozpaczliwie próbowałem ją przebudzić, bezskutecznie.
     Nagle dziewczyna otwarła oczy.
   - Co ty tu robisz?... Chyba wyraźnie powiedziałam, że nie chce niczyjego towarzystwa. Chcę... a raczej nie chcę niczego. Nie chcę już walczyć. Poddaję się. Umrę tutaj. Zaczekam na... na koniec. Wy idźcie dalej. Dacie radę beze mnie.

   - Nie, Lily, nie damy rady. Ty chyba tego nigdy nie zrozumiesz, ale ja cię kocham. Trudno przyznawać się do uczuć, ale ja mówię serio. Nigdy nie czułem czegoś takiego do nikogo... - znów chwyciłem dłoń dziewczyny.
   - Zostaw mnie. James, ja naprawdę doceniam to, co robisz, ale ja nie czuję tego, co ty. Nie chcę cię zranić. Zrozum to, ja chcę tylko przyjaźni. Nie mam ochoty na żaden związek.
     Poczułem się tak, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Po raz pierwszy wyznałem prawdę. Nikt nie wiedział, co naprawdę czuję do Lily Evans. Większość myślała, że to zwykły chamski podryw. Ale nie. Nie w tym przypadku. Na tej dziewczynie zależało mi ponad wszystko. Byłem gotów poświęcić za nią nawet życie. Nie wyobrażałem sobie dalszego życia bez niej. Ona... ona... była i jest moim powietrzem...
   - Jasne, rozumiem - skłamałem - W takim razie zostawiam cię z własnymi myślami.
     To koniec. Spojrzałem jeszcze po raz ostatni na jej cudowną twarz. Jest piękna. Nawet taka wykończona. Jej rude loki delikatnie spływały po ramionach, a oczy spoglądały smutno na ziemię. Odszedłem w stronę reszty Huncwotów i Mary.
   - Lily powiedziała, że się poddaje. - przyznałem smutno - I ja też.
   - Rogacz, stary... chyba żartujesz... - Łapa pokręcił głową
   - Nie, nie żartuję. Moje życie już nie ma sensu. Lily... powiedziała mi w końcu prawdę. Ja też jej powiedziałem prawdę.
   - Prawdę? Rogacz, powiedz mi, o co tutaj chodzi?! Jaką znowu prawdę?!
   - Nie chcę o tym mówić. Musicie sobie sami radzić.
   - Ty nic nie rozumiesz. Nie możemy się teraz wycofać.
   - Niby dlaczego?
   - Bo... bo znaleźliśmy wszystkie sobowtóry...
   - Jak to?
   - Tak to. Kłopot w tym, że nasze już zniknęły. Tak na zawsze. Wasze też muszą zniknąć, a znikną dopiero, gdy staniecie obok nich.
   - Powiedz o tym Lily. Ja idę do tego... drugiego mnie.
     Odszedłem kawałek dalej i zacząłem szukać klona.
     Okazało się, że wciąż całował klona Evans za tamtym krzakiem. Westchnąłem cicho i zagadałem.
   - James...i Lily... Potter... ładnie by to brzmiało, nie? - uśmiechnąłem się
   - Jasne... - szepnęła niby Evans
   - Eee.. Lily... czy mógłbym porozmawiać z tobą... o uczuciach tej prawdziwej Lily?
   - Mhm. Ty chcesz wiedzieć, co ona do ciebie czuje, nie? - powiedziała. Skąd ona to do jasnej ciasnej wie? - Powiedzmy, że to bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. Ona cię kocha. Co prawda od niedawna, ale cię kocha. Boi się z tobą wiązać, boi się reakcji znajomych, boi się przyszłości. Ona sama o tym nie wie, ale głęboko w podświadomości żywi bardzo głęboką nadzieję, że kiedyś będziecie razem. Aha... tak poza tym... nienawidzi, jak nazywasz ją ,,księżniczką'', ,,słoneczkiem'', ,,królewną'', ,,skarbem'' i tym podobne.
   - Dzięki. - wyszczerzyłem zęby - Naprawdę. A teraz... James, chodź tu, niestety musisz odpłynąć...

*** Oczami Lily ***

     Usłyszałam wszystko, co mój sobowtór powiedział Potterowi. Czy to wszystko to prawda?! Czy ja naprawdę w głębi duszy czuję coś do tego pustego palanta?! I jeszcze to wszystko, co mi powiedział dzisiaj, wtedy, gdy zemdlałam...
     Wstałam i podeszłam do Mary, Syriusza i Remusa.
   - Dobra. Zgadzam się. Gdzie ona jest? - spytałam, choć dobrze wiedziałam
   - Tam obok Jamesa - wskazała na tamtą nieszczęsną kępę krzewów - Zawołam ją. LILY! SKOŃCZ GADAĆ Z POTTEREM, PRZYJDŹ TUTAJ!
     Druga ja podeszła do mnie i złapała moją dłoń w jednej chwili zobaczyłam jak równocześnie ona i klon Jamesa znikają w tym samym momencie.
     Liście dookoła zawirowały, po czym utworzyły ciąg liter układający się w zdanie :

           Odkryj to, co nieodkryte.

_______________________________________________
Po pierwsze życzę Wam WESOŁYCH ŚWIĄT (haha i szczęśliwego Nowego Roku - na co pogoda wskazuje), SMACZNEGO JAJKA, MOKREGO DYNGUSA I W OGÓLE TEN TEGES :D
Niebawem next ;3

5 komentarzy:

  1. Jest szansa by jutro był już nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie za bardzo, bo muszę ogarnąć jeszcze drugiego bloga i raczej nie starczy mi siły ;o

      Usuń
  2. Troche zmienilas co do tego jak mi opowiadalas jak bedzie wygladal nowy/e rodzialy. Czekam na nastepny.

    Ps. NAWZAJEM! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, no wiem xD ale przyszła mi jakaś taka dziwna WENA <33

      Ps. DZIĘKUJĘ :DD

      Usuń
  3. Prooosze dodaj kolejny rozdział. To jest swietne!!!!

    OdpowiedzUsuń