czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 7.

     Usiadłam na pniaczku przed namiotem. Wpatrywałam się bezmyślnie w drzewa i zastanawiałam się nad jednoznacznej sytuacji z Mary i Syriuszem.
     Jak moja najlepsza przyjaciółka mogła mi nie opowiedzieć o... no właśnie - o czym?!
   - L-Lily?... - usłyszałam czyjś szept nad uchem - Posłuchaj, ja naprawdę chciałam ci powiedzieć, ale z Syriuszem postanowiliśmy... zatailiśmy to przez ciebie i Jamesa.
   - CO?! - odwróciłam się w jej stronę - O czym ty mówisz?!
   - Jak to o czym? Syriusz martwi się o Jamesa. Martwi się, że byłby zazdrosny. Bo wiesz, tak naprawdę nie wiadomo, kiedy stąd wyjdziemy, a on nie może się powstrzymać, bo cię kocha. A w końcu wszyscy mieszkamy w jednym namiocie i...
   - Nie rozumiem, jaki ma to związek ze mną? No bo okej, Potterowi nie musieliście mówić, dobra. Ale dlaczego nie powiedziałaś MNIE?!
   - Wiesz... oboje zauważyliśmy...
   - Co znowu zauważyliście?!
   - Że boisz się powiedzieć Jamesowi.
   - Niby czego boję się powiedzieć Jamesowi?!
   - No proszę cię. Bardzo dobrze widzę, że coś do niego czujesz.
   - Nie... to nie tak... ja po prostu...
     Wtedy przypomniałam sobie moje dziwne sny, które męczyły mnie od kilku dni.

     Siedzę nad jeziorem. Nagle słońce zachodzi, a na niebie pojawia się księżyc. W oddali słyszę wycie. Widzę potworną twarz wilkołaka i nagle podbiega jeleń i zaprowadza w bezpieczne miejsce. Przemienia się w Jamesa Pottera. Kładę się na jego ramieniu i zamykam oczy. Otwieram je. Jest już ranek. Szepczę coś w jego ucho, a on pochyla się i mnie całuje. Ja wybiegam z krzykiem...

   - Posłuchaj, Mary. Mnie i Jamesa nic nigdy nie łączyło i łączyć nie będzie. A te sny, to zwykłe zbiegi okoliczności.
   - Sny? Jakie znowu sny? I kto tu coś zataja?...
   - Od... od kilku dni śni mi się coś takiego...
     I opowiedziałam jej o wszystkim.

***

     Weszłyśmy razem do namiotu. Spojrzałyśmy na chłopców, którzy głowa przy głowie podnieceni o czymś rozmawiali. Postanowiłam przerwać tę konwersację w obawie o kolejny dowcip.
   - Chłopcy? Co wy robicie? - na moje słowa spojrzeli na nas, a Remus poderwał się z podłogi.
   - Posłuchajcie, mamy inne wyjście. Nie musimy tutaj siedzieć. Możemy wyjść z tego lasu wcześniej. Udało mi się ściągnąć z domu to - Lupin wskazał na książkę, którą trzymał w ręce. Nosiła tytuł Tajemnicze Lasy w okolicach Yorkshire - Niestety musieliśmy zużyć jedno zaklęcie, ale myślę, że warto. Przeczytałem, że gdy wypowie się podane słowa, to dostaniemy pięć zadań. Jeśli uda się nam je wykonać, Las stworzy ścieżkę, która zaprowadzi nas tam, gdzie będziemy chcieli. Ale tylko w jedno miejsce.
   - Czyli mamy szansę stąd wyjść? - szepnęłam
   - Nie ciesz się. Zadania są bardzo trudne i musimy poważnie się zastanowić, czy naprawdę tego chcemy.
   - A jak?! Inaczej nie wyjdziemy! Zaczynaj!
   - Dobra... - Remus popatrzył do książki i wyciągnął różdżkę przed siebie - Tegurious.
     Nagle nasz namiot zniknął, tak samo jak i wszystkie wyczarowane przez nas rzeczy. Pomięte koszulki Syriusza i Jamesa z powrotem wylądowały na podłodze. Z nieba zaczęła kapać dziwna substancja. Ni to płyn, ni to gaz. Liście tworzyły dziwne formacje i powoli ułożyły się w słowa.

            Odkryj samego siebie. 

   - Ogarniacie o co w tym chodzi? Bo ja nie... - w tym samym momencie poczułam dziwne mrowienie w okolicy serca. Spojrzałam na swoją pierś i zobaczyłam, że substancja uprzednio spadająca z drzew powoli wlatywała mi za dekolt. Popatrzyłam przerażona przed siebie i ujrzałam... stopy. Powoli pojawił się całe nogi, uda, brzuch, a na końcu głowa. Dopiero teraz zorientowałam się, że przede mną stoi idealna kopia mnie. Nooo.. może pomijając fakt, że ja miałam na sobie całe ubranie, a nie tylko bieliznę.
   - Co do?... - urwałam, bo dwóch Jamesów Potterów przypatrywało się prawie nagiemu ciału drugiej mnie - Przestańcie!
   - Nie powiem, myślałem, że w takim stroju zobaczę cię przy innej okazji, ale nie narzekam... - uśmiechnął się huncwocko
     Nagle Kopia popatrzyła się roześmiana na rozebranego Pottera i (tak samo jak kopie wszystkich innych) uciekli w las.
   - Ej! Ej, Lily! - krzyczałam, choć wiedziałam, że to nie poskutkuje
   - Ten Las coraz bardziej mnie zaskakuje - wyszeptał oszołomiony Remus - A ty co, Łapa? Mary? Co z wami?
   - No cóż... tak sobie przypominam wczoraj i wnioskuję, że Mary ma na sobie tą samą bieliznę - wyszczerzył zęby
   - A co ty na to, Łapa, żebyś może nareszcie opowiedział co się wczoraj stało? Co ty na to?
   - Może kiedyś, ale nic nie obiecuję - uśmiechnął się do Macdonald, przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta
   - Hej, hej, hej! Później, jasne?! - oburzyłam się - musimy znaleźć coś, co wygląda tak jak my i zebrać to w kupę, a jesteśmy w kropce. Na dzisiaj zostały nam tylko dwa czary do użycia, a już nie mamy namiotu, ani wody. Jedzenia też nie, bo ktoś, kto wczoraj miał nam je przynieść... powiedzmy, że miał inne sprawy na głowie...
   - Nie do końca... - powiedział Lupin - przypominam, że to są nasze kopie.
   - To już wiemy. I nie wiem, w czym to może nam pomóc.
   - Ano może, i to nawet bardzo. Pomyślcie. Przecież my sami najlepiej wiemy, co nas odstrasza, a co nas przyciąga, tak? Wykorzystajmy to. Przypomnijcie sobie coś, co na pewno zadziałałoby, gdybyście to byli wy...
   - Nie pomyślałam o tym...
   - Macie już jakieś pomysły?
   - Nie wiem. Nigdy nie myślałam, co...
   - ...ja wiem, królewno, co cię na pewno przyciągnie... - Potter się do mnie przysunął i przytulił do swojego nagiego, umięśnionego torsu
   - A ja wiem, że to na pewno nie będziesz ty.
   - Lil, możesz na słówko? - po raz pierwszy odezwała się Mary
   - Jasne... ale?...
   - Chodź.
     Odeszłyśmy kilka kroków dalej. Mary miała jakąś dziwną zadowoloną minę.
   - Miałam rację.
   - Niby w czym?.. - spytałam, choć dobrze wiedziałam o co chodzi
   - Jak to w czym? Widzę jak się zaczerwieniłaś, gdy James cię przytulił
   - To było ze złości, ja...
   - A jak wytłumaczysz, to, że zagryzałaś dolną wargę i uśmiech na twarzy, gdy na niego krzyczałaś?
   - Wydawało ci się!
   - Tak, tak... przykro mi, ale twój sobowtór też się do tego przyznał.
   - Sobowtór jest odzwierciedleniem mnie, więc nie przyznał się do niczego.
   - Złotko, tak się szczęśliwie składa, że sobowtóry są odzwierciedleniem naszych uczuć, a nie nas. A ten twój był wyraźnie zadowolony oglądany przez Jamesa.
   - Szukasz afery tam gdzie jej nie ma.
   - Jak tam chcesz, ale ja wiem swoje. Chodźmy do chłopaków. Trzeba wystawić Jamesa, żeby twój klon szybciej do nas przyszedł, więc...
   - EJ!
   - No dobra, dobra... ale serio chodźmy.
   - Czekaj. - złapałam Mary za ramię - Najpierw powiesz mi, co się stało pomiędzy tobą, a Łapą.
   - Widzę, że nie dasz mi spokoju, co? Okej. Więc poszliśmy po borowiki, bo zobaczyliśmy kilka wśród drzew. Ja odwróciłam się do niego tyłem, a on na mnie skoczył i chwilę na sobie leżeliśmy, gdy w końcu mnie pocałował, a potem możesz się domyślić.
   - Nareszcie - uśmiechnęłam się triumfalnie - Lepiej chodźmy, bo chłopcy czekają.
     I w podskokach ruszyłam przed siebie.
____________________________________
Oj naczekaliście się, ale macie, skarby :D
Kolejny będzie na pewno o wiele szybciej, niż ten, ale spk ;**

2 komentarze:

  1. Genialny rozdział. I ten tekst Łapy o bieliźnie.. hehe I chyba wiem skąd pomysł na te sny.. A czy jest szansa że rozdział będzie w sobotę albo szybciej?

    OdpowiedzUsuń